czwartek, 3 listopada 2016

Krótka historia Lokiego cz. 2

Bogate życie wewnętrzne

Maluch trafił do nas po serii typowych zabiegów weterynaryjnych takich jak odrobaczanie i wstępne szczepienia. Coś nam się jednak nie do końca podobało w jego apetycie.. czy raczej braku apetytu mimo zainteresowania jedzeniem. Seria zmian rodzajów karmy, konsultacje z dotychczasowymi opiekunkami nie przyniosły zadowalających rezultatów. Mały biegał za jedzeniem żeby po kilku kęsach tracić nim zainteresowanie.
Pozostał nasz wet rodzinny. Wiem, to trochę jak lekarz rodzinny, faktem jest że zna wszystkie nasze koty od najmłodszych ich lat, taką Ryś to nawet od okresu płodowego.
Nasz weterynarz zdiagnozował coś co później nazwaliśmy "bogatym życiem wewnętrznym". Środki na odrobaczenie podane wcześniej były zbyt łagodne, a maluch był już wystarczająco duży, by podać mu coś mocniejszego.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać, Loki zwymiotował całą obrzydliwie ruszającą się zawartość małego kociego brzuszka zaraz po przyjeździe do domu.
Zamordowaliśmy jego życie wewnętrzne, na szczęście jedynie to dosłowne.

Co jedzą koty działkowe?

Lokiemu powoli wracał apetyt. Nie, to nie prawda. Apetyt zaczął mu dopisywać wręcz monstrualny. Był w stanie opchnąć na raz pełną miseczkę wysokobiałkowej (bo małe kotki muszą jeść dużo białka) karmy dla kociaków. I zagazować się tak że potem bąki puszczał. Z góry wyglądał tak, jak dorosły kot mający nadwagę.
Kilka dni później zorganizowaliśmy imprezę przy grillu. Oczywiście przy zachowaniu wszelkich środków bezpieczeństwa, nota bene jedyny incydent z grillem jaki miał kiedykolwiek miejsce to ten, kiedy Ryś wpakowała się na wygaszony, zimny grill i nasypała sobie popiołu i węgla na łeb.
Loki odkąd z kota działkowego stał się kotem domowym, niechętnie chadza na dwór. Z reguły zwiedza górę trawnika, ukrywając się w różach, skąd trudno go zarówno wypatrzeć jak i wyciągnąć. Na szczęście lubi zabawę w ganianie więc przy niewielkim wysiłku można go w pożądanym kierunku pogonić. Chadzał więc po górze trawnika gdy spotkał się w cztery oczy .. z kiełbasą. Taką zgrilowaną, która czekała sobie na zjedzenie. Albo na kotka. Kotek niewiele myśląc, czyli jak się później okazać miało, standardowo dla siebie, chwycił kiełbasę. Myśmy chwycili kotka. Kotek kiełbasy nie puścił, a pętko było niewiele od niego mniejsze.
Podjęliśmy negocjacje: z jednej strony umierający w swoim mniemaniu z głodu mały kotek z wielką kiełbasą wiszącą w ząbkach, z drugiej para człowieków przeszczęśliwych, że kociątko porzuciło breatharianizm, że o robalach w brzuszku nie wspomnimy. Kotek dostał kilka fajnych  kawałków kiełbasy. Grill udał się po raz kolejny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz